piątek, 16 maja 2014

Bieszczadzka Majówka u Franka Rozbójnika

Ostatnia sobota kwietnia natchnęła nas na wyjazd. Początkowo rozważanie: czy jechać gdzieś czy nie? Kalkulacja kosztów: wyjazd czy majówka w mieście. Wyszło, że wyjazd będzie droższy jedynie o noclegi i paliwo. A jak już to gdzie? 2 pomysły: Ryga lub Bieszczady. Sprawdzenie długoterminowej pogody w Lesku i w Rydze oraz słaba dostępność noclegowa w Rydze sprawiły, że wybór padł na Bieszczady. Jedziemy! Szukanie noclegów: tym razem dla 4 osób bo jadą z nami znajomi. Dobry nocleg wg. mnie charakteryzuje się ceną i położeniem miejscowości przy szlakach i atrakcjach turystycznych. Wołosate, Wetlina, Dwernik w tych miejscowościach szukam, porównuję komfort ;) i dzwonie...  "Pani... już dawno porezerwowane!", "O, już nie mam", "Trzeba szukać gdzieś dalej... W Wetlinie nic nie znajdziecie". Dokładnie 12 telefonów. Szukam dalej... Kolejna strona e-turysty, meteora czy innego portalu... i oto pojawia się kwatera u Franka Rozbójnika. Dzwonię i jest! Ufff ;) nocleg jest, teraz tylko czekać na majówkę. W Bieszczady zajechaliśmy nocą. Kwatera super, czysto, wygodnie, gospodarz przemiły. Przynieśliśmy bagaże, otworzyliśmy browarki i padliśmy. Oto co zobaczyliśmy rano: 
Bieszczady, Smerek widok z tarasu u Franka Rozbójnika
Bieszczady, Smerek widok na Smerek ;)


Bieszczady, Smerek widok z  naszego pokoju
Bieszczady, Smerek widok z  naszego pokoju
 Późnym popołudniem zaczęliśmy grillowanie na tarasie. Grill się rozpalał, a burza była coraz bliżej.

Bieszczady, Smerek idzie na burzę, idzie na deszcz
Bieszczady, Smerek burza coraz bliżej


Bieszczady, Smerek ranek po nocnej ulewie. Magia.

środa, 28 sierpnia 2013

A to wesele w stylu wiejskim było

Inaczej niż zwykle od początku do końca. Zaczęło się w piątek skończyło podobno w niedzielę. Ślubu udzielał wójt poza urzędem, na wsi, na prywatnej posesji w Biebrzańskim Parku Narodowym. Był wianek z kwiatów u panny, a u pana był słomiany kapelusz, garnituru i sukienki z najnowszego katalogu nie było, a było pięknie. Kelnerek i 6 dań gorących też nie było, a głodni nie chodziliśmy. Sielsko i bez spiny. Ogóreczek pod żytnią, albo sałatka śledziowa i kiełbaska na zakąskę. Żytnia to wódka ostra więc piwkiem się raczyliśmy, a raczej ja się raczyłam, bo J. wszystkim: cytrynówką, kopnięciem łosia, więcej trunków nie pamiętam, za wszystkie wypite żałuję i nie proszę o karę bo była na drugi dzień. Tańce i hulanki, swobodne jak i "para za parą, łączymy, przechodzimy, skaczemy". I pierogi pieczone. A piliśmy z "kieliszków" glinianych zawieszanych na szyi co za cholerę nie dało się ich postawić bo kształt rogu miały. Takie to wesele wyprawili. Można? Można.

czwartek, 11 lipca 2013

Open'er ≠ Open mind, czyli regulaminy, ochroniarze i małe móżdżki...

Niedawno wróciliśmy znad morza (naszego, krajowego - pełnego glonów :P) gdzie zabawiliśmy kilka dni. Głównym celem takiej to wyprawy był festiwal Open'er.
Przeżyliśmy na nim niezapomniane chwile muzyczne, bo line-up w tym roku był naprawdę pierwszego rockowego sortu. Takie firmy jak Blur, Queens of the Stone Age czy Kings of Leon wspierane przez mniej znane lecz bardzo ciekawe zespoły mówią same za siebie.
W końcu po wielu perypetiach zobaczyłem tez w akcji jednego z Artystów przez największe możliwe A - Pana Nicka Cave'a wraz ze wszystkimi Złymi Ziarnami. Była Moc!
Ale nie o doznaniach muzycznych chcę dziś pisać... niestety nie.

Rozprawa ta będzie o tym jak łatwo dziwne i niezrozumiałe regulaminy oraz ich nadgorliwa interpretacja i egzekucja może zepsuć dobrą zabawę...

Rozumiem regulaminy, zwłaszcza na imprezach masowych, gdzie bardzo łatwo o nieszczęście. 
Zacznijmy od tzw. "bramek" na wejściu na plac festiwalowy. Rozumiem potencjalne niebezpieczeństwa związane np. z wnoszeniem szklanych opakowań napojów, ostrych przedmiotów, itd itp na teren festiwalowy. Rozumiem nawet zakaz wnoszenia własnego niskoprocentowego alkoholu! 
Nie rozumiem jednak dlaczego Wszechmocny Regulamin nie pozwala wnieść środka przeciw komarom? Czyżby obawiano się, że wykorzystam go jako gaz pieprzowy? Nie rozumiem dlaczego Wszechmocny Regulamin nie pozwala wnieść plastikowej butelki wody mineralnej zapieczętowanej fabrycznie, nota bene otrzymanej dzień wcześniej jako 'gratis' od organizatorów i dzierżącej na fabrycznie wyprodukowanej etykiecie logotyp sponsora festiwalu? Czyżby ktoś obawiał się, że przez cały dzień festiwalowy (około 8-10h) będziemy jedynie popijać te marne 0,5l wody źródlanej nie dając tym samym zarobić sprzedawcom? Jeden z panów nawet zastanawiał się i konsultował się ze swoją przełożoną, czy nie odebrać mi 4 mini-snickersów, które szelmowsko ukryłem przed jego przenikliwym wzrokiem w wewnętrznej kieszonce mojej torby... drugi chwilę zastanawiał się, czy lek na przeziębienie który mam przy sobie w oryginalnym opakowaniu jest przypadkiem niedozwolony regulaminem... 

Ochrona zwana jest Służbą Informacyjną - cóż za piękny eufemizm, gdyż państwo Ci w absolutnej większości posługiwali się jedynie językiem ojczystym, i to niekoniecznie kulturalnie i informacyjnie. Kolejnym naszym 'starciem' z Wszechmocnym Regulaminem i jego Wojownikami była wyprawa na diabelski młyn. Na środku placu festiwalowego stało niemałe koło z gondolami otoczonymi pleksą, z których nie sposób wypaść a widok na cały Open'er jest niesamowity. Otóż razem z E. postanowiliśmy wybrać się na taki romantyczny 'przelot'. Zakupiliśmy kuponik-bilet i ustawiliśmy się w kolejkę uśmiechnięci i zadowoleni. E. szybko pokonała kolejkę, natomiast ja zostałem poproszony przez Wojowników na wyrywkową kontrolę stanu trzeźwości. Okazało się, że Wszechmocny Regulamin nakazał, iż do gondol mogą wsiadać osoby jedynie w 100% trzeźwe. Po wypiciu kilku piw, oczywiście nie spełniłem wymaganego minimum, i wydmuchałem 0,46 promila. Ok, jestem pod wpływem, rozumiem regulamin, (choć wydaje mi się głupi, bo można prowadzić auto mając do 0,2, a to tylko głupia karuzela w dodatku BARDZO bezpieczna) ale dlaczego w takim razie wybiera się mnie losowo, a pozwala się przechodzić obok chmarze ludzi, z których prawie każdy popisałby się wynikiem lepszym od mojego? Skoro zostałem zatrzymany, E. postanowiła, że nie jedzie sama i z ciekawości sama dmuchnęła "w balonik". Okazało się, że ustanowiła wynik 0,9, a przecież przez oględziny wzrokowe państwa ochroniarzy została zakwalifikowana jako w 100% trzeźwa! Pogratulowałem państwu świetnej roboty i życzyłem powodzenia w dalszej grze w boga...

Kolejne nasze starcie z Wszechmocnym Regulaminem i jego Wojownikami nastąpiło w kolejnym dniu festiwalu. Jak wie każda osoba będąca kiedykolwiek na jakimkolwiek festiwalu, piwu sprzedawane tam zdecydowanie bliżej jest do napoju chłodzącego niż do prawdziwego piwa... Jest małe i stosunkowo drogie w porównaniu do jakości, więc Festiwalowicze na ile są w stanie raczą się pełnoprawnym piwem przed wejściem za bramy festiwalu. Od przystanku darmowego wahadłowego autobusu do bram wejściowych jest około kilometra, i coraz to można spotkać grupki ludzi którzy siedzą na słoneczku racząc się smacznym złotym napojem. Postanowiliśmy zrobić tak samo. Jako, że generalnie jesteśmy ostatnio fanami piwa marki Okocim zabraliśmy ze sobą dwie puszki i wypiliśmy sobie spokojnie przy głównej alei, ani razu nie niepokojeni przez wszędobylskich Wojowników Regulaminu. Kolejnego dnia zabraliśmy ze sobą piwo marki Lech Pils (takie w złotej puszce) i usiedliśmy na trawce w celu spożycia owego. Ku naszemu wielkiemu zdziwieniu wkrótce podeszło do nas trzech rosłych panów z zapytaniem jakie piwo pijemy. Po usłyszeniu odpowiedzi kazano nam owe piwo wylać bądź "bardzo szybko wypić". Służba Informacyjna nomen omen poinformowała nas, iż pijemy niedozwolone na Festiwalu piwo, gdyż nie pochodzi ono z Grupy Żywiec, jak sponsor tytularny Festiwalu. Nie pomagała spokojna i kulturalna rozmowa z Panami Wojownikami, a każda sekunda naszej zwłoki wywoływała zwłaszcza u jednego z nich przyrost żyły na czole. Przechodnie śmiejąc się zauważali, że trzech rosłych osiłków pilnuje dwojga nierosłych ludzi pijących politycznie niepoprawne piwo. O ile mi szybkie wlewanie w siebie piwa nie sprawia większego problemu, o tyle E. miała trudności, i była zmuszona wylać ponad połowę jakże dobrego piwa. O ironio, Okocim wypity dzień wcześniej ma puszkę koloru zielonego, która w mózgach Wojowników Regulaminu uchodziła za puszkę politycznie poprawnego Heinekena! Wiwat Regulamin! Wiwat Wojownicy! Na szczęście nie zostaliśmy spytani jakie papierosy palimy, bo może okazałoby się, że również są niezgodne z Wszechmocnym Regulaminem...

Oprócz tych, było również kilka innych zdarzeń, raz śmiesznych raz bulwersujących. Reasumując: Nie pozwoliliśmy Wszechmocnemu Regulaminowi, jego absurdalnym zapisom i ślepo egzekwującym go Wojownikom zepsuć sobie muzycznego święta, jakim niewątpliwie Open'er był. Po koniec lipca idziemy na Basowiszcza. Tam zawsze jest przyjaźnie i przyjemnie, a Wszechmocny Regulamin nie psuje ludziom dobrej zabawy w gronie przyjaciół przy dobrej muzyce. 

środa, 10 lipca 2013

Odhaczamy!

Ja na liście marzeń stawiam znaczek w kształcie litery V przy:


A J. na liście koncertów, na których musi być przed śmiercią odznacza:

piątek, 28 czerwca 2013

Sałatka z wątróbką na rukoli

Ten przepis jest naszą próbą odtworzenia sałatki jaką kiedyś jedliśmy w jednym z lokali. Sałatkę robiliśmy już wielokrotnie i nasza wersja smakuje nam bardziej ;). M. powiedziała, że jadła ostatnio sałatkę z wątróbką w innym lokalu niż my i nasza jest lepsza ;). Specjalistą od tej sałatki jest J., muszę przyznać, że staje się ona jego specjalnością. Z podanych składników trójka zwolenników wątróbki maiła obiadek na 5+

Składniki:
  • wątróbka indycza ok. 400 g
  • rukola
  • jabłka 3 kwaśne i twarde sztuki
  • cebula 1 sztuka
  • mąka ( u nas żytnia)
  • oliwa z oliwek
  • pieprz i sól
  • glassa balsamico
  • mleko pół szklanki
Przygotowanie:
  • wątróbkę myjemy, odcinamy błonki, kroimy na kawałki i zalewamy mlekiem, zalanie mlekiem można pominąć, ale po godzinnej mlecznej kąpieli wątróbka jest cudownie delikatna
  • myjemy i osuszamy rukolę, mieszamy ją z łyżką oliwy z odrobiną soli
  • jabłka myjemy i nie obierając kroimy na cząstki usuwając gniazda nasienne
  • cebulę kroimy w krążki
  • rozgrzewamy oliwę na patelni i wrzucamy do niej obtoczoną w mące wątróbkę, smażymy według uznania, my lubimy krwistą więc smażymy po około minucie z każdej strony, wątróbkę zdejmujemy z patelni
  • na patelnię wrzucamy jabłka, smażymy około 2 minut dorzucamy cebulę i smażymy razem przez 4 minuty, kontrolujemy twardość jabłek, gdy są zbyt twarde i zimne w środku wydłużamy czas smażenia, staramy się też by jabłka nie zrobiły się zbyt miękkie
  • dorzucamy wątróbkę i smażymy razem około 1 minuty, solimy i pieprzymy
  • na talerze rozkładamy rukolę, na której układamy smażoną wątróbkę, jabłka i cebulę
  • polewamy glassą, solimy i pieprzymy według potrzeb



środa, 12 czerwca 2013

Kung Po Szparag w 20 minut

Sezon na nowalijki w pełni! Cudowne, świeże i chrupiące zerkają na nas ze sklepowych półek! Jako, że jedna połowa naszej pary jest niepoprawnym mięsożercą, na samych warzywach skończyć się nie mogło. Po wielkiej debacie wśród sklepowych półek postanowiliśmy pójść na kompromis i ugotować coś inaczej niż zwykle. Zaczynając od składników, na podziale zadań kończąc. Bardzo rzadko jadamy wołowinę, szparagi tylko w sezonie, a wok zdążył pokryć się warstwą kurzu. Niechcący wyszło nam przepyszne i przeszybkie danie:

Składniki:
  • 100 g ryżu
  • wołowina pokrojona na paski 300g
  • zielone szparagi, 8 sztuk
  • 2 łyżki oleju arachidowego
  • 4 łyżki sosu hoisin
  • 2 łyżki octu ryżowego
  • pieprz czarny

Przygotowanie:
  • Ryż gotujemy według wskazówek na opakowaniu.
  • Myjemy szparagi, odłamujemy zdrewniałe końce, kroimy na ukos w około 2 cm kawałki.
  • Kroimy wołowinę w długie, wąskie paski.
  • Do woka wlewamy 2 łyżki oleju arachidowego, czekamy aż zacznie lekko dymić i wrzucamy wołowinę. Smażymy 2 minuty. Dodajemy pokrojone szparagi, smażymy i mieszamy kolejne 2 minuty. Dodajemy sos i ocet, smażymy 2 minuty i posypujemy pieprzem. Wyłączamy ogień.
  • Odcedzamy ryż, dzielimy na porcje, wyjdą 2 duże lub 3 fit ;) 

mniam! (to dodałem ja: J(arząbek))


poniedziałek, 3 czerwca 2013

Odciąć latawiec

Jest taki film, ale jest i taka książka, przede wszystkim książka. Książki nie czytałam, film oglądałam. A myślę, piszę o filmie „Chłopiec z latawcem”.  Padało w nim zagadkowe dla mnie pojęcie „odciąć latawiec”. Oczywiście z kontekstu dowiedziałam się co znaczy „odciąć latawiec” znaczy nic więcej niż odciąć latawiec. Nieskomplikowane, prawda J?
Historia latawców, zaczyna się kilkuset lat przed naszą erą w Chinach, nasza historia z latawcem zaczęła się 1 czerwca 2013 w momencie gdy kupiliśmy sobie latawiec jako prezent na Międzynarodowy Dzień Dziecka. Niestety jeszcze nie wypróbowaliśmy go… Może w ten weekend się uda.
Na szczęście puszczanie latawców nie jest w Polsce zakazane, ale nie ma wyjątkowego znaczenia. W Pakistańskim mieście Lahore, wprowadzony jest zakaz puszczania latawców, który jest uchylany tylko na Basant Festival, podczas którego mieszkańcy miasta i turyści toczą walki na latawce, lub je obserwują. Niestety, zdarza się przy tym dużo wypadków; upadki z drzew, budynków oraz obrażenia powodowane przez żyłki latawców. Nie jest łatwo odciąć inny latawiec, trzeba wykonywać skomplikowane manewry i mieć wytrzymałą żyłkę. A żeby łatwiej dokonać odcięcia, żyłka jest często nasączana ostrym pyłem szklanym, albo też jest ostrym jak brzytwa drutem. Bezpieczeństwo to nie jedyny powód zakazu. Drugi, a może główny to względy polityczno-religijne, np. powiązanie z kulturą hinduską, której muzułmanie powinni się wystrzegać. Więcej o Lahore Basant w tym linku


My nie będziemy odcinać, po pierwsze i ostatnie mamy tylko jeden latawiec. Sukcesem będzie gdy uda nam się go zobaczyć w powietrzu. Dodam, że jednym z moich marzeń jest puszczanie latawca nad morzem…

poniedziałek, 13 maja 2013

Wycieczka na dwa bieguny

Wczoraj, niezniechęceni szarością i wiszącymi nad nami jak miecz Damoklesa chmurami niechybnie zwiastującymi wieczorne burze, wybraliśmy się na wycieczkę po drodze przekraczając granicę. Co prawda była to jedynie granica województw mazowieckiego i podlaskiego, ale my bardzo lubimy przekraczać wszelkie granice :) 

Najpierw, po stronie mazowieckiej odwiedziliśmy Muzeum Walki i Męczeństwa w Treblince. Co prawda, z budynków obozowych nie przetrwało nic, prócz dołów i fundamentów, lecz samo przebywanie i stąpanie po ziemi na której została przelana krew setek tysięcy ludzi, których jedyną winą wobec ich oprawców była niewłaściwa przynależność etniczna i światopoglądowa dało nam wiele do myślenia. Często nikt nie zastanawia się nad prostym faktem, że mamy to co mamy, i że jesteśmy wolni. Wolność i życie bierzemy za pewnik. Ci ludzie nie mieli takiego komfortu. Stracili cały swój dobytek w mgnieniu oka, stracili rodziny i przyjaciół. Następnie zostali wyjątkowo bestialsko zamordowani w miejscu które uprawiało śmierć na skalę przemysłową w wyjątkowo usystematyzowany i zorganizowany do ostatniego szczegółu sposób. Każdy, kto narzeka na to, co ma, powinien choć raz odwiedzić to miejsce, żeby naprawdę docenić to, ile ma.

Treblinka I, II


Brukowana droga w lesie


Tablica informacyjna


Symboliczne tory 


Symboliczne tory i kamienie wyznaczające granicę obozu


Kamienny cmentarz, z jedynym imiennym upamiętnieniem 


 Symboliczne miejsce spalania ofiar

















Pomnik upamiętniający miejsce, w którym rozstrzeliwano więźniów obozu pracy, głównie Polaków.



Następnie przekroczyliśmy granicę i wybraliśmy się na Podlasie. Odwiedziliśmy urokliwe miejsce - Muzeum Rolnictwa w Ciechanowcu. O dziwo, gdy tylko przekroczyliśmy próg bramy, zza chmur wyszło piękne słoneczko, jakby było świadome faktu, że takie plenery o wiele piękniej prezentują się w jego blasku. Dodatkowo, jak urodzeni farciarze, byliśmy oprowadzeni przez dwoje przemiłych i elokwentnych przewodników na 'prywatnym' pokazie. Opowiedzieli nam oni ze szczegółami o eksponatach i chatach, dworkach i pałacu znajdujących się na terenie muzeum. 
Zapadły nam w pamięć trzy rzeczy: Mnie (J) jako fana motoryzacji we wszelkim wydaniu urzekła ekspozycja historycznych ciągników i lokomobil. Dodatkowo, pan przewodnik opowiadał o nich z taką pasją i zacięciem, że aż chciało się dosiąść jednego z tych jakże wolnych, lecz bardzo dostojnych pojazdów.
E, jako kobieta będąca z zamiłowania księżniczką została 'kupiona' przez dworskie i pałacowe wnętrza. Doszliśmy oboje do wniosku, że bardzo chętnie zostalibyśmy parą hrabiowską, lub chociaż drobnoszlachecką.
Trzecią rzeczą, która urzekła nas oboje, był wybieg dla pawi indyjskich. Owszem, pawie widzieliśmy nie raz i nie dwa, ale TAKICH jeszcze nigdy! Jeden z kogutów przez kilkanaście minut trzymał swój przepiękny i jakże symetryczny ogon w górze prężąc się i emablując liczne partnerki przechadzające się po wybiegu.
Bardzo polecamy to miejsce na choćby miły spacer, bo naprawdę można się tam zrelaksować. Atmosfera, otwartość pracowników i duża dawka historii spowodują, że na pewno to miejsce zapadnie wam w pamięć.








Paw miał nas w ;)


ale i pokazał się z drugiej strony ;)








Matka prać!


Wnętrze bogatej chaty




Pisanki

sobota, 11 maja 2013

Mamy bloga!

I stało się, mamy bloga! 

pomysły
gotowanie
muzyka
podróże

czyli EJ! E & J piszą razem bloga.


aż sami jesteśmy ciekawi co nam z tego 'wyjdzie'... ;)