czwartek, 11 lipca 2013

Open'er ≠ Open mind, czyli regulaminy, ochroniarze i małe móżdżki...

Niedawno wróciliśmy znad morza (naszego, krajowego - pełnego glonów :P) gdzie zabawiliśmy kilka dni. Głównym celem takiej to wyprawy był festiwal Open'er.
Przeżyliśmy na nim niezapomniane chwile muzyczne, bo line-up w tym roku był naprawdę pierwszego rockowego sortu. Takie firmy jak Blur, Queens of the Stone Age czy Kings of Leon wspierane przez mniej znane lecz bardzo ciekawe zespoły mówią same za siebie.
W końcu po wielu perypetiach zobaczyłem tez w akcji jednego z Artystów przez największe możliwe A - Pana Nicka Cave'a wraz ze wszystkimi Złymi Ziarnami. Była Moc!
Ale nie o doznaniach muzycznych chcę dziś pisać... niestety nie.

Rozprawa ta będzie o tym jak łatwo dziwne i niezrozumiałe regulaminy oraz ich nadgorliwa interpretacja i egzekucja może zepsuć dobrą zabawę...

Rozumiem regulaminy, zwłaszcza na imprezach masowych, gdzie bardzo łatwo o nieszczęście. 
Zacznijmy od tzw. "bramek" na wejściu na plac festiwalowy. Rozumiem potencjalne niebezpieczeństwa związane np. z wnoszeniem szklanych opakowań napojów, ostrych przedmiotów, itd itp na teren festiwalowy. Rozumiem nawet zakaz wnoszenia własnego niskoprocentowego alkoholu! 
Nie rozumiem jednak dlaczego Wszechmocny Regulamin nie pozwala wnieść środka przeciw komarom? Czyżby obawiano się, że wykorzystam go jako gaz pieprzowy? Nie rozumiem dlaczego Wszechmocny Regulamin nie pozwala wnieść plastikowej butelki wody mineralnej zapieczętowanej fabrycznie, nota bene otrzymanej dzień wcześniej jako 'gratis' od organizatorów i dzierżącej na fabrycznie wyprodukowanej etykiecie logotyp sponsora festiwalu? Czyżby ktoś obawiał się, że przez cały dzień festiwalowy (około 8-10h) będziemy jedynie popijać te marne 0,5l wody źródlanej nie dając tym samym zarobić sprzedawcom? Jeden z panów nawet zastanawiał się i konsultował się ze swoją przełożoną, czy nie odebrać mi 4 mini-snickersów, które szelmowsko ukryłem przed jego przenikliwym wzrokiem w wewnętrznej kieszonce mojej torby... drugi chwilę zastanawiał się, czy lek na przeziębienie który mam przy sobie w oryginalnym opakowaniu jest przypadkiem niedozwolony regulaminem... 

Ochrona zwana jest Służbą Informacyjną - cóż za piękny eufemizm, gdyż państwo Ci w absolutnej większości posługiwali się jedynie językiem ojczystym, i to niekoniecznie kulturalnie i informacyjnie. Kolejnym naszym 'starciem' z Wszechmocnym Regulaminem i jego Wojownikami była wyprawa na diabelski młyn. Na środku placu festiwalowego stało niemałe koło z gondolami otoczonymi pleksą, z których nie sposób wypaść a widok na cały Open'er jest niesamowity. Otóż razem z E. postanowiliśmy wybrać się na taki romantyczny 'przelot'. Zakupiliśmy kuponik-bilet i ustawiliśmy się w kolejkę uśmiechnięci i zadowoleni. E. szybko pokonała kolejkę, natomiast ja zostałem poproszony przez Wojowników na wyrywkową kontrolę stanu trzeźwości. Okazało się, że Wszechmocny Regulamin nakazał, iż do gondol mogą wsiadać osoby jedynie w 100% trzeźwe. Po wypiciu kilku piw, oczywiście nie spełniłem wymaganego minimum, i wydmuchałem 0,46 promila. Ok, jestem pod wpływem, rozumiem regulamin, (choć wydaje mi się głupi, bo można prowadzić auto mając do 0,2, a to tylko głupia karuzela w dodatku BARDZO bezpieczna) ale dlaczego w takim razie wybiera się mnie losowo, a pozwala się przechodzić obok chmarze ludzi, z których prawie każdy popisałby się wynikiem lepszym od mojego? Skoro zostałem zatrzymany, E. postanowiła, że nie jedzie sama i z ciekawości sama dmuchnęła "w balonik". Okazało się, że ustanowiła wynik 0,9, a przecież przez oględziny wzrokowe państwa ochroniarzy została zakwalifikowana jako w 100% trzeźwa! Pogratulowałem państwu świetnej roboty i życzyłem powodzenia w dalszej grze w boga...

Kolejne nasze starcie z Wszechmocnym Regulaminem i jego Wojownikami nastąpiło w kolejnym dniu festiwalu. Jak wie każda osoba będąca kiedykolwiek na jakimkolwiek festiwalu, piwu sprzedawane tam zdecydowanie bliżej jest do napoju chłodzącego niż do prawdziwego piwa... Jest małe i stosunkowo drogie w porównaniu do jakości, więc Festiwalowicze na ile są w stanie raczą się pełnoprawnym piwem przed wejściem za bramy festiwalu. Od przystanku darmowego wahadłowego autobusu do bram wejściowych jest około kilometra, i coraz to można spotkać grupki ludzi którzy siedzą na słoneczku racząc się smacznym złotym napojem. Postanowiliśmy zrobić tak samo. Jako, że generalnie jesteśmy ostatnio fanami piwa marki Okocim zabraliśmy ze sobą dwie puszki i wypiliśmy sobie spokojnie przy głównej alei, ani razu nie niepokojeni przez wszędobylskich Wojowników Regulaminu. Kolejnego dnia zabraliśmy ze sobą piwo marki Lech Pils (takie w złotej puszce) i usiedliśmy na trawce w celu spożycia owego. Ku naszemu wielkiemu zdziwieniu wkrótce podeszło do nas trzech rosłych panów z zapytaniem jakie piwo pijemy. Po usłyszeniu odpowiedzi kazano nam owe piwo wylać bądź "bardzo szybko wypić". Służba Informacyjna nomen omen poinformowała nas, iż pijemy niedozwolone na Festiwalu piwo, gdyż nie pochodzi ono z Grupy Żywiec, jak sponsor tytularny Festiwalu. Nie pomagała spokojna i kulturalna rozmowa z Panami Wojownikami, a każda sekunda naszej zwłoki wywoływała zwłaszcza u jednego z nich przyrost żyły na czole. Przechodnie śmiejąc się zauważali, że trzech rosłych osiłków pilnuje dwojga nierosłych ludzi pijących politycznie niepoprawne piwo. O ile mi szybkie wlewanie w siebie piwa nie sprawia większego problemu, o tyle E. miała trudności, i była zmuszona wylać ponad połowę jakże dobrego piwa. O ironio, Okocim wypity dzień wcześniej ma puszkę koloru zielonego, która w mózgach Wojowników Regulaminu uchodziła za puszkę politycznie poprawnego Heinekena! Wiwat Regulamin! Wiwat Wojownicy! Na szczęście nie zostaliśmy spytani jakie papierosy palimy, bo może okazałoby się, że również są niezgodne z Wszechmocnym Regulaminem...

Oprócz tych, było również kilka innych zdarzeń, raz śmiesznych raz bulwersujących. Reasumując: Nie pozwoliliśmy Wszechmocnemu Regulaminowi, jego absurdalnym zapisom i ślepo egzekwującym go Wojownikom zepsuć sobie muzycznego święta, jakim niewątpliwie Open'er był. Po koniec lipca idziemy na Basowiszcza. Tam zawsze jest przyjaźnie i przyjemnie, a Wszechmocny Regulamin nie psuje ludziom dobrej zabawy w gronie przyjaciół przy dobrej muzyce. 

środa, 10 lipca 2013

Odhaczamy!

Ja na liście marzeń stawiam znaczek w kształcie litery V przy:


A J. na liście koncertów, na których musi być przed śmiercią odznacza: